JAK NIE CEGŁĄ TO ŻONĄ...
foto / grafika: G.Komorowski
__
Znowu nie wiedział gdzie dokładnie się znajduje... w zasadzie to nawet nie chciał wiedzieć...Wiedział jedynie, że instynktownie wybrał właściwy kierunek i to mu wystarczało. Człapał powoli wpatrując się tępo w oblodzony chodnik.
- „A że pi*dzi i z zimna klekoczą im kości...” - cytował pod nosem Nosowską, gdyż pogoda jak zwykle w styczniu dawała popalić. Sam też sporo popalił...i popił....
W głowie
odtwarzał bieg wydarzeń. Kiedyś miał z tym problem. Teraz? Łatwizna.
Standardowy o tej porze roku 'skedżul'...był biforek, był Sylwester, był
afterek.
Pfff....nuda jak zwykle... - pomyślał - dobrze że żołądek siada od wódy - dorzucił w głowie...niby na wesoło ale jakby z obawą i trochę z nadzieją, że dzięki temu w końcu będzie musiał odpuścić.
Ściemniało się... W zasadzie to zimą rzadko kiedy odnotowywał, że jest coś takiego jak dzień.
„Znów nie spałem, minął dzień, mija znów noc, z moim ciałem chodzi cień, minął znów rok...” wskoczył mu do głowy refren od Pezeta. Hmm...jakby....wszystko się zgadza - pomyślał. W kieszeni po raz setny chyba zatrząsł się telefon. To wibracje dzwonią... znaczy się...żona... znowu dzwoni...
- Yhy... - mruknął skacowany po czym wydusił przepitym głosem - dobrze... jakby utwierdzając się, że dzięki wibracjom telefonu w ogóle żyje i oddycha.
Nie odebrał... Przez te lata imprez i zapijania rzeczywistości wódą, ‚wibratto’ w kieszeni spodni każdorazowo sprowadzało go na ziemię, a bywało naprawdę grubo...niczym u Zeusa w Hipotermii „przeloty z poziomu Rowu Mariańskiego w kierunku K2" (jak zwykł nazywać swoje alkoholowe uniesienia) i zazwyczaj gdzieś na wysokości strefy śmierci dzwoniła żona wprawiając w drżenie prawe udo łącznie z pośladkiem. Smycz...dosłownie...himalayan rescue...
- K*rwa ten śnieg - zaklął potykając się o krawężnik.
W głowie mu szumiało. Minął kolejną świecącą mdłym światłem latarnię. Nagle zrobiło się jakby ciemniej. Odchylił głowę, tak, żeby jak najmniej drażnić ból, który rozsadzał mu czaszkę i zerknął w górę.
- Wiadukt...kolejowy...ulica Artyleryjska - mruknął zdając sobie sprawę, że to nie był szum w jego głowie, a leniwie sunący tuż nad głową cargo towarowy ciągnący puste wagony. On z kolei w myślach pusto ciągnął dalej swoje: Nowy rok, nowe postanowienia...taaa...najlepiej na kolejne tysiąc lat k*rwa! Całe szczęście jego plany nie wybiegały aż tak daleko. Zawsze zastanawiało go kiedy sam się skończy...kiedy wypną mu się te wrotki bez hamulców...
Zatrzymał się pod wiaduktem i schylił po garść śniegu, którym chciał ugasić płonące czoło. Nagle poczuł świst tuż obok prawego ucha.
Plask!!! Coś tępo spadło tuż obok zanurzonej w śniegu dłoni rozpryskując się i raniąc nadgarstek. Nawet nie drgnął. Ból nie przebił się do mózgu przez krążące w jego ciele procenty.
Cegła???
Szybko połączył kropki: pociąg...stary ceglany wiadukt nad głową...obluzowana cegła, która o mało nie urwała mu głowy. Ufff... ależ miał farta.
- No... - sapnął prostując sylwetkę - aż tak krótkich planów to ja nie mam.
Znowu wibrato w kieszeni...
- Dobrze... - wycedził pod nosem - jak nie cegłą to żoną..
Znowu nie
odebrał. Otarł krew
ze zranionej dłoni po czym ruszył dalej układając w myślach scenariusz
spotkania ze swoją ślubną.
Podrzucę jej temat sypiącego się wiaduktu... - pomyślał - zastępczo... może to odwróci jej uwagę i mniej będzie warczeć? - zastanawiał się w myślach.
Wiedział jaka potrafi być...społecznik oszołom pilnujący sr*jacych psów i miejsc do parkowania dla inwalidów. Karnych k*tasow tylko brakuje...
Już Ona im da popalić - uśmiechnął się w myślach od ucha do ucha.
__
Steven King to nie jest ale tak właśnie wyobrażam sobie genezę „płacht bezpieczeństwa” zamontowanych obecnie na zabytkowych wiaduktach w Olsztynie przy ulicy Artyleryjskiej. Nie wnikam w formę zastosowanego rozwiązania... „nie znam, nie oceniam, również polecam....sprawdź” (Renegaci Funku), ważne, że w jakiś sposób chroni. Nie mniej...humorystyczne zastosowanie przedstawiam na fotce/ grafice.
Jak ma się zdjęcie do powyższej historyjki?
Ano nijak.
Nie chciałem po prostu tworzyć apokaliptycznej historii o zalanym Olsztynie (a
to wyłaniania się z obrazu)... dlatego postanowiłem dla kontrastu polecieć
mglistą retrospekcją o olsztyńskim żuliku, który przechodząc pod sypiącym się
wiaduktem kolejowym, o mało nie załapał się na darmową lobotomię, a być może
nawet i wizytę u św. Piotra😉
poniżej backstage projektu:
_______________________